poniedziałek, 15 grudnia 2014

Czworonożni mieszkańcy Domu cz. 3 - wycieczka

         Wiem, że już zima zbliża się do nas wielkimi krokami, że w niektórych rejonach Polski pewnie już się rozgościła, ale oglądając ostatnio zdjęcia natknęłam się na te, na których upamiętniłam naszą wyprawę w pewną listopadową niedzielę i nie mogę się wprost powstrzymać, żeby opowiedzieć Wam o tym, albo jeszcze lepiej, pokazać.....
Rano obudziły nas promienie słońca, które nieśmiało zaglądały w nasze okna. Po tak wielu pochmurnych i ponurych dniach jednego z najsmutniejszych miesięcy w roku, było to tak zjawiskowe, że nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności spaceru na Macierzankowe. Od jakiegoś czasu był u nas syn kuzyna mojego P., który bardzo nam pomagał przy dalszym remoncie (Łukaszku gorąco Cię pozdrawiam), nadarzyła się więc okazja, aby i Jemu pokazać nasze ukochane Wzgórze. Ubraliśmy się zatem ciepło, bo mimo słońca czuć było w powietrzu chłód późnej jesieni, i wyruszyliśmy. Koty i kozy oczywiście ochoczo ruszyły z nami. ale jak tylko doszliśmy do wyższych traw, Myniek i Pyniek poddali się i zawrócili - no gdzież oni będą sobie brudzić swoje piękne, puszyste, czyściutkie futerka..... Kiedy kociska się poddały, to i kozinki miały chwilę zawahania - "Iść albo nie iść? Oto jest pytanie"...

To własnie ten moment
Jednak po szybkiej naradzie dołączyły do nas, ba nawet przez dłuższą chwilę szły przed nami, jakby znały drogę. Co chwilę zatrzymywały się tylko, żeby skubnąć sobie apetyczne roślinne kąski. Bo wiedzieć musicie, że kózka pogardzi tym, co ma pod noskiem, jeśli wyczuje coś smaczniejszego, choćby musiała pokonać przeszkody, które stoją jej na drodze do smakołyku. A za ziarna pszenicy gotowe są zaprzedać duszę diabłu. Zrobią dosłownie wszystko.

Przewodnicy :)
Mmm.... Mniam, mniam....  pyszności.....

Nie myślcie, że musieliśmy ich pilnować, że baliśmy się, że uciekną, zginą lub coś w tym rodzaju. O nie..... To one nas się pilnowały. Co chwilę tylko zatrzymywały się i zerkały do tyłu, czy podążamy za nimi. Koza bardzo przywiązuje się do swojego opiekuna, zwłaszcza do osoby, która je doi i karmi. Chodzą za nami po podwórku jak psiaki. "Sonia, chodź" - i Sonia już jest. Tak samo pozostałe. Podczas spaceru było tak samo. Chociaż.... nie do końca..... Ale o tym za chwilkę. 

To chyba pierwsze kozy na Macierzankowym Wzgórzu :)




Pelusia.....

I jeszcze kilka ujęć z Domem w tle....




..... i jeszcze późnojesienne pejzaże ze Wzgórza....







Ten widok zachwyca mnie niezmiennie o każdej porze roku..... Uwielbiam te przydymione, spłowiałe barwy i mgły otulające wszystko dookoła..... 
Postaliśmy na Wzgórzu dłuższą chwilę, karmiąc oczy tym pięknem i ruszyliśmy w stronę Domu. Tyle, że naokoło. Jak spacer, to spacer! I dopóki schodziliśmy w dół, do strumienia, to kozy szły obok nas.....




Lecz jak tylko przeszliśmy strumyk i wyszliśmy na pole z drugiej strony gospodarstwa, pozbawiły nas swego towarzystwa. I mimo, że Domu jeszcze nie było widać na horyzoncie, biegiem pognały w jego stronę.


Jeszcze tylko raz upewniły się, czy aby podążamy w tym samym kierunku. I zniknęły....


Prawie trzygodzinny spacer musiał je bardzo zmęczyć, ale uważam, że były bardzo dzielne. Jeszcze nigdy tak daleko od Domu nie były.....
          Aaa.... zapomniałabym o Łukaszu. Otóż tak silnie jest zauroczony tym miejscem, że zamarzył o przesiedleniu tutaj z Wrocławia. Dlaczego mnie to nie dziwi? :) Musi tylko przekonać swoją cudowną Asię.... Mają do nas przyjechać w styczniu, więc jest szansa, że i Ona rozkocha się tym wszystkim.Czekamy na Was, a tym czasem pozdrawiam wszystkich cieplutko..... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.