czwartek, 31 grudnia 2015

TO BYŁ ROK SUKCESÓW I PORAŻEK

Już za chwilę kończy się kolejny rok naszego życia w Domu pod Macierzankowym Wzgórzem. Jaki był....?  Na pewno bardzo pracowity.  Wiele planów zrealizowaliśmy,  dużo nie potoczyło się po naszej myśli, a wiele z nich pozostało jeszcze w sferze marzeń, ale nadal je mamy........ nasze marzenia........ 
Zwykłej codzienności towarzyszyło wiele emocji........ Była radość, szczęście, duma, satysfakcja i zadowolenie, ale też smutek, łzy, rozczarowanie, złość i poczucie porażki. Z całą pewnością wiele się nauczyłam........ o hodowli warzyw, o kozich serach i o samych kozach........ Jako matka nauczyłam się żyć i kochać na odległość, a także szanować wybory dorosłego już dziecka. Wiele też dowiedziałam się o sobie samej......... 
W tym roku pogorszyła się nasza sytuacja finansowa, jednak nigdy przedtem nie byliśmy sobie bliżsi. Nauczyliśmy się cieszyć z drobnych sukcesów, doceniać to, co mamy, pokonywać przeszkody i, mimo wszystko, z nadzieją patrzeć w przyszłość........ Mamy nadzieję, że Nowe okaże się lepsze.........

W Nowym roku życzymy Wam spokoju i wszelkiej pomyślności, 
byście w zdrowiu mogli cieszyć się z każdego dnia powszedniego.
Nigdy nie porzucajcie swoich marzeń, nawet jeśli nie widzicie szansy na ich realizację.
Nigdy nie traćcie nadziei, choć czasami wszystko wydaje się stracone.
Po prostu........ 


czwartek, 24 grudnia 2015

DOM UBRANY W ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA

                   Święta Bożego Narodzenia to niewątpliwie najpiękniejsze święta, jakie obchodzimy. Zarówno ze względu na całą tą oprawę, która im towarzyszy, jak i na rodzinny ich charakter. Ja uwielbiam je za jedno i drugie, jednak chyba najbardziej lubię ten okres, który je poprzedza. Wspólne planowanie, przydzielanie zadań (bo w przygotowaniach u nas biorą udział wszyscy domownicy), pieczenie pierniczków, wspólne robienie ozdób, porządki, ubieranie choinki, aż w końcu przygotowywanie wigilijnych i świątecznych smakołyków. Mogłabym wtedy nie wychodzić z kuchni. To wszystko, co razem robimy niesamowicie zbliża nas do siebie i chyba właśnie dlatego tak bardzo lubię ten czas. 
Głównie ze względu na dzieci staram się, by Święta były dla nich magiczne, więc cały dom ubieram w świąteczną szatę. Żywa choinka z własnoręcznie zrobionymi bombkami króluje niezaprzeczalnie. 
Każdy niemal kącik jest rozświetlony przez setki lampek i blask świec. Mikołaje i anioły spoglądają na nas łaskawym okiem z butelek, lampionów i medalionów. Podobnie jak bombki, zrobiłam je sama. Choinki z siana, rafii i szyszek również. Sprawia mi to olbrzymią frajdę, no i satysfakcję, że upiększam swój Dom w rzeczy wykonane przez siebie. 

   








                     Jednak, wiecie co? Cały ten blichtr, nie miałby dla mnie znaczenia, gdybym nie miała przy sobie swojej rodziny, ludzi których kocham najbardziej na świecie. Tak naprawdę, to dla nich to robię, dla nich mi się chce. Oni są moim motorem napędowym. Jaki to wszystko miałoby sens gdybym była sama? Kiedy więc zasiądę do Wigilii, podziękuję im za to, że są, powiem ile dla mnie znaczą i jak bardzo ich kocham. Bo chyba o to chodzi w tych świętach - zatrzymać się, dostrzec drugiego człowieka i otulić Go swoją miłością, Jak Maryja swoje dzieciątko....... Jakie ma znaczenie czy zasiądziemy do suto zastawionego stołu, czy skromnej wieczerzy, czy pod choinką znajdzie się mnóstwo prezentów, a cały dom będzie pięknie przystrojony, jeśli nie będzie w nim miłości?

Ubierzcie więc swoje domy w miłość, radość 
i wzajemne zrozumienie.
Otulcie je ciepłem rodzinnym i życzliwością.
Pięknych Świąt Bożego Narodzenia Wam życzę.

poniedziałek, 21 grudnia 2015

NAMIASTKA DOMU - TEGO MI TRZEBA BYŁO

             Chyba każdy z nas ma czasami takie chwile, kiedy potrzebuje zmiany. Jakiejkolwiek, choćby maleńkiej, takiej, która zmusi nas do działania. Zmiany, po której poczujemy się lepiej, nabierzemy rozpędu. Takie zmiany dokonywały się właśnie przez ostatnie tygodnie w Domu pod Macierzankowym. Stąd jakoś mniej mnie ostatnio w internecie. Wszelkie działania potrzebują czasu, a doba jakoś nie chce się rozszerzyć. Ale od początku.......
             Od jakiegoś czasu zaczynam już mieć dosyć remontu. Tak, tak, moi Mili, po niemalże półtora roku dopada mnie kryzys remontowy, a ściślej mówiąc marazm z nim związany. W Domu od dawna nic spektakularnego się nie zadziało, ale o tym będzie osobny post podsumowujący ten rok.
Wracając do rzeczy, zaczyna mnie dołować ten wszechobecny kurz, popękane ściany, pokryte brudzącą farbą kredową, z zaciekami, z instalacją elektryczną na wierzchu, z jednym gniazdkiem w każdym pokoju, niezliczone ilości przedłużaczy, narzędzia walające się pod nogami. Ta obrzydliwa lamperia w kuchni w kolorze, delikatnie mówiąc...... Nie, nie będę delikatna! Powiem to dosadnie! Lamperia ma kolor MUSZTARDOWEJ SRACZKI!!!!! Podobnie jak podłogi we wszystkich pomieszczeniach, kuchni i pokojach, wszędzie tam, gdzie nie zerwaliśmy jeszcze desek, albo nie skuliśmy betonu. Ta farba pamięta czasy PRL-u, kiedy nie było w czym wybierać, człowiek brał, co było i nie wybrzydzał. W moim domu rodzinnym też pamiętam lamperię w tym "pięknym" kolorze, na szczęście królowała tam króciutko. Tutaj chętnie bym ją zamalowała, i już byłam bliska, aby tego dokonać, ale tynki w kuchni i tak będą skuwane (nie wiadomo jeszcze kiedy!, ale będą), więc doszłam do wniosku, że szkoda zachodu i pieniędzy. Póki co, wchodząc do kuchni, staram się nie zauważać tej sraczki pod nogami i na ścianach, albo wyobrażam sobie, że to jest kuchnia z moich marzeń......
Ech, zejdę jednak na ziemię. Od kiedy zorientowałam się, że ten stan rzeczy lekko mnie dobija, doszłam do wniosku, że namiastka domu zrekompensowałaby mi te niedogodności. Ponieważ wszystkie meble i rzeczy zostały już przewiezione z Łodzi (tak, przeprowadzka już się dokonała! Muszę Wam kiedyś napisać o niej, bo oczywiście nie obyło się bez przygód), postanowiłam już część mebli poprzednich właścicieli, z których do tej pory korzystaliśmy, zastąpić naszymi, moimi ukochanymi, starając się zachować w tym wszystkim trochę logiki i zdrowego rozsądku. I tak na przykład, zostawiłam jeszcze olbrzymią meblościankę składająca się z pięciu części i szafy (nigdy nie lubiłam tych segmentów z lat 80 - 90 - tych, na wysoki połysk, zajmujących całą ścianę pokoju), ale górę wzięło moje praktyczne podejście. Jest bardzo pojemna i schowałam w niej masę rzeczy. A dodatkowym jej plusem jest wiele półek zamykanych, więc moje "skarby" nie zbierają kurzu :)  
Zajmujemy obecnie dwa pokoje i kuchnię. Żadne z tych pomieszczeń nie jest wyremontowane. W pokoju naszego synka, w którym obecnie wszyscy śpimy, remont rozpoczął się rok temu, został przerwany na święta i w takim stanie pozostał do dzisiaj, na kolejne święta. Drugi pokój i kuchnia w ogóle są nie tknięte. Mimo to, ustawiliśmy wreszcie niektóre NASZE meble. Mam świadomość, że jak przyjdzie co do czego, to trzeba będzie to wszystko znowu spakować, wystawiać, wynosić. A potem znowu wnosić, ustawiać i rozpakowywać. Trudno, pomyślałam sobie, ja na tą chwilę bardzo potrzebuję otoczyć się wreszcie swoimi rzeczami......... Przespać się w swoim łóżku, usiąść w swoim fotelu, zjeść przy swoim stole. Założenie było takie, że pojawi się tylko część mebli i parę niezbędnych dodatków, jednak kiedy zaczęłam wszystko urządzać, popłynęłam, Kochani. Za jednymi niezbędnymi rzeczami pojawiły się kolejne, jeszcze bardziej niezbędne od poprzednich i tak od kilku tygodni rozpakowuję kartony, przekładam, układam, przepakowuję, wnoszę, wynoszę, porządkuję i przekopuję kolejne kartony w poszukiwaniu następnych potrzebnych rzeczy. Ale jestem w swoim żywiole!!! Uwielbiam urządzać, ustawiać, przestawiać....... nadawać klimat........ 


Kiedy wszystko poustawiałam, mój P. rozejrzał się po pokoju, westchnąwszy rzekł: Ojej, nareszcie jak w domu....... I mocno mnie przytulił........ Jemu również tego brakowało. Tej namiastki domu......

Jutro zaczynam stroić Dom na święta. Już nie mogę się doczekać!!!

piątek, 11 grudnia 2015

O BRYKANIU I CZOCHRANIU Z AKTEM PROKREACJI W TLE

                   Kochani, następny post o kozach, ale nie sposób o nich nie pisać, kiedy ostatnio tyle się dzieje w naszym stadku. No i nie sposób przejść koło malutkich kózek obojętnie. Zaniedbałam niektóre obowiązki na rzecz tych słodziaków. Przesiaduję z nimi w boksie, bawimy się na łące (na szczęście pogoda sprzyja) - godzina, dwie mijają nie wiem kiedy. 
A i dorosłe osobniki dostarczają nam atrakcji. Dzisiaj, na przykład, to był istny cyrk w kozim stadzie! Mela od rana, meczy wniebogłosy tak, że pewnie cała wieś, a może i gmina słyszy. Oglądam ją ze wszystkich stron, zatroskana, czy aby nie zraniona. Znajduję przyczynę - ruja! Sonia z rują, od wczoraj w boksie z trzema (!) koziołkami. Mela woła: Chłopa mi daj! No to idę po kozła jakiegoś, coby uciszyć Meline meczenie. W boksie cała czwórka szczęśliwa, żaden kozioł nie chce iść. Ciągnę Felka. Poszedł jak na skazanie. Gdy tylko zorientował się, w czym rzecz, zapomniał o Soni. Kubuś, siedmiotygodniowy synek Meli, też poczuł zew natury i skorzystać chciał z okazji. Z własną matką!!! Skończyło się na kilku kuksańcach od matki i Felka. A Felek, musicie wiedzieć, ma największe branie u pań :) Wszystkie go chcą! Napiszę o tym osobny post, bo i filmik z tegoż aktu nagrałam, tylko nie wiem, czy aby wypada tak publicznie to pokazywać. Jak sądzicie? Przypomniało mi się właśnie, że obiecałam Wam post, jak to rękę przyłożyłam do ciąż Meli i Peli. Ha! nowy fach zdobyłam! A i Sonia to jest rujowy przypadek, że ho ho. Będzie zatem post tylko dla dorosłych! 
No, ale zostawmy to już, bo miało być o słodkich, wesołych, rozbrykanych i bardzo ciekawskich kózkach, a ja tu na jakieś akty zeszłam. To pewnie pod wpływem tego, czego się dzisiaj naoglądałam :)
Kubuś, Oleś i Cesia są śmiałe i odważne w kontaktach z człowiekami, chociaż Cesia była bardziej nieśmiała i dłużej oswajała się z ludzkim towarzystwem. Wszystkie cieszą się i merdają ogonkami, jak tylko się zbliżamy, a wystarczy, że któreś z nas ukucnie, ochoczo wskakują na kolanka. Zajrzą w każdą dziurę i skosztują wszystkiego, w co jest człowiek odziany :) I posmakują dłoni, włosów, policzka. I zostawią ślady zabłoconych kopytek na ubranku. Uwielbiają być głaskane, czochrane i drapane - dosłownie wszędzie. Kiedy są drapane po boczkach, zastygają w bezruchu. Taką to sprawia im przyjemność. Małe pieszczochy........ :)

Poniżej kilka zdjęć, na których zobaczycie,
jak to nasze maluchy rosną i śmiało sobie poczynają 
oraz filmik o tym, jak kózki lubią pobrykać :)

A że kobiety maja pierwszeństwo, najpierw sesja z Cesią :)



 Cesia, to największa pieszczocha z całej trójki
 Lubi moje włosy.....

 ...... i dawać całusy......



Kubuś, to rogata bestyjka :)
Nie lęka się nawet starszej i większej od siebie Lusi
 Bawi się ze swoim kumplem Olusiem
Wskakuje na trzeciego
 Zabiera mi aparat. Aparat jeden! :)

Olo jest bardzo ciekawski





 Brat i siostra





Prawda, że słodziaki?

Aha, dajcie znać w komentarzach, 
czy chcecie filmik z dzisiejszego aktu, 
czy uważacie, że nie wypada? 
;)

niedziela, 6 grudnia 2015

IMIONA DLA KÓZEK WYBRANE

             Moi Mili, konkurs na imiona zakończony. Wszystkie Wasze propozycje bardzo mi się podobały i miałam naprawdę olbrzymi problem z wybraniem tylko dwóch spośród tylu wspaniałych. Pomysł Madziu, żeby wołać je tymi imionami i obserwować, na które zareagują, nie sprawdził się, bo prawie na wszystkie meczały, merdały ogonkami albo wesoło skakały. Wyboru musiałam więc dokonać sama. Po długich rozmyślaniach w końcu udało się :)

Poznajcie zatem najmłodszych mieszkańców Domu pod Macierzankowym Wzgórzem, 
oto Cesia i Olo.

Cesia

Olo

Kózki dostały imiona  na cześć poprzednich właścicieli naszego Domu, Czesławy i Aleksandra.
 Zatem zwycięzcą w konkursie został Pan Mariusz Świniarski

Ta właśnie nagroda wędruje do Niego. 


Gratuluję Panie Mariuszu :)

Ale, ale Kochani, to nie jedyna nagroda w tym konkursie. W podziękowaniu za Wasze zaangażowanie i cudowne propozycje, postanowiłam, że każdy, kto wziął w nim udział, otrzyma upominek - niespodziankę :)  
Pana Mariusza i pozostałych uczestników konkursu proszę o przesłanie adresu do wysyłki na naszą skrzynkę mailową:
dompodmacierzankowym@gmail.com

Bardzo dziękuję Wam za udział w konkursie. Mam nadzieję, że bawiliście się dobrze przy wyszukiwaniu imion dla naszych milusińskich.

środa, 2 grudnia 2015

IMIONA DLA KÓZEK. POMOŻECIE?

Kochani, potrzebuję Waszej pomocy!!!

Tradycją już się stało, że każdy nowy mieszkaniec Domu pod Macierzankowym otrzymuje swoje imię, wyłączając, z wiadomych względów, stadko kur :) Troszkę ponad dwa tygodnie temu Pela urodziła swe dzieciątka i do tej pory maluchy nie mają imion (!), ponieważ  to wcale takie proste nie jest, jakby się mogło wydawać. W tym wypadku mam z tym olbrzymi problem, ponieważ jestem z nimi bardzo emocjonalnie związana. Wszystkie moje kozy są mi bardzo drogie, ale wiecie, że te są mi szczególnie bliskie. Powitałam je na tym świecie, wycierałam ich małe ciałka z wód płodowych, o mało nie przegryzłam pępowiny :))) i widziałam, jak stawiały pierwsze kroki. A jeszcze imię musi pasować do kożlaków, oddawać ich charakter i osobowość. Czasami wystarczy jedno spojrzenie i już wiesz, że to imię idealnie pasuje, a kiedy indziej głowisz się, zastanawiasz, myślisz i........ nic. Tak właśnie mam w tym przypadku. Szukam i szukam, rożne chodzą mi po głowie, ale żadne mi nie pasują na tyle, żeby stwierdzić: To jest to! Pomóżcie mi, proszę wybrać imiona dla synka i córeczki Peli.

Koziołek, ten, który jako pierwszy przyszedł na świat, jest bardzo śmiały, 
odważny, szybki i skoczny.


Jego siostra jest płochliwa, nieśmiała i ostrożna, 
chociaż już coraz odważniej podchodzi do domowników. 
Dzisiaj wskoczyła mi na kolana :)
Jak widzicie, ma ciemniejszy nosek.


Przyjrzyjcie się tym pięknym mordkom, zajrzyjcie głęboko w oczy,
może jakieś wyszukane, oryginalne i jedyne w swoim rodzaju imiona przyjdą Wam do głowy :)

Na Wasze propozycje czekam do niedzieli do godziny 15.00. 
Wpisujcie je w komentarzu poniżej. 

A żeby zachęcić Was do zabawy, przygotowałam taką nagrodę - niespodziankę! 
Osoba, której pomysł na imiona spodoba mi się najbardziej
otrzyma takie oto dwa kubki z logo Domu pod Macierzankowym :)


Życzę powodzenia :)

sobota, 28 listopada 2015

ROK MOJEGO BLOGA


            Trudno mi w to uwierzyć Kochani, ale dzisiaj mija rok od dnia, w którym założyłam bloga. Okrąglutki roczek. Jestem taka podekscytowana!!! Moje "dziecko" ma rok! To ważna chwila w życiu każdej matki. Nieprawdaż?
              Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj......... Wróciłam do domu ze spotkania z pewnymi dwiema wspaniałymi, twórczymi dziewczynami, które od jakiegoś czasu intensywnie namawiały mnie do założenia bloga. Że niby świetny temat, ten nasz pomysł na nowe życie na wsi, że to się ludziom spodoba......... i tak dalej, i tak dalej. Patrzyłam na Nie co najmniej dziwnie i z przerażeniem. - Ja, pisać bloga? Też coś! Nigdy w życiu!  O czym miałabym pisać? A kto to będzie chciał czytać? Jeśli w ogóle będę umiała sklecić kilka zdań. No ok, kilka zdań to może jeszcze napiszę, ale jak pisać, żeby się ludziom podobało? Wypracowania nigdy nie były moją mocną stroną. Nie lubiłam tego! Pytania i wątpliwości mnożyły się. Dziewczyny nie dawały jednak za wygraną. Pracowały nade mną kilka miesięcy.......... Namawiały wytrwale, a ja, jak na upartego zodiakalnego byka przystało, uparcie stawiałam opór...... Aż w końcu........ uległam. - No dobra, pomyślałam, a co mi tam, spróbuję. I tak to się zaczęło........ Dzisiaj jestem im niezmiernie wdzięczna, za to, że były takie wytrwałe i uwierzyły we mnie. Sylwio i Anetko, dziękuję Wam, Kochane....... Diabeł nie okazał się taki straszny ;)

              Ale, ale....... nie myślcie sobie, że jak się już zdecydowałam, to wszystko potoczyło się tak gładko, lekko i przyjemnie. O nie, nie, nie..... Nie w moim przypadku. Już samo założenie bloga wcale nie było takie łatwe i proste, jak obiecywali, ze będzie. Dla mnie, technicznego beztalencia komputerowego, okazało się to wielkim wyzwaniem. Zanim zrozumiałam, o czym ONI do mnie w ogóle mówią, minęło kilka dłuższych chwil. Zanim wprowadziłam wskazówki w życie, kilka następnych. Potem wybór szaty graficznej, czcionki i paru innych szczegółów - kilka godzin. - No dobra, skoro mam bloga (udało się!!!), to trzeba by dokonać pierwszego wpisu. Nawet byłam mile zaskoczona, że napisanie go poszło mi tak jakoś zgrabnie. Dopracowałam, opublikowałam........ Poszło. Jeszcze tylko pomyślałam, że podzielę się tą cudowną nowiną z przyjaciółmi i znajomymi. Taka byłam podekscytowana! Powysyłałam wiadomości i.......... całą ekscytację nagle szlag trafił........ Nagle dopadł mnie strach i panika. - Po co, u diabła, to zrobiłam?! Wyśmieją mnie. Mogłam siedzieć cichutko, nikt by się nie dowiedział. - Ależ ze mnie idiotka! - zła byłam na siebie. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Serce waliło jak oszalałe, myśli kłębiły się w głowie. Przewracając się z boku na bok żałowałam, że w ogóle założyłam bloga. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie tak się tym przejęłam. Ludziom bardzo się spodobało to, co napisałam. Okazali wiele serdeczności, gratulowali i wołali o jeszcze. Takich mam cudownych przyjaciół i znajomych :) Dziękuję Wam za te słowa otuchy i uznania. Były mi wtedy ogromnie potrzebne, dodały mi odwagi i wiary w siebie. Dziękuję Wam Kochani :)
Takie właśnie były początki mojego bloga......... Potem jakoś się to potoczyło. Pisałam i pisałam........ O naszych marzeniach, planach, o naszym życiu i zmaganiach, o codzienności......... Były wzloty i upadki. Radość i smutek. Nie wiem, kiedy minął rok.........

A co dał mi ten rok blogowania?
         Na pewno zdobyłam większe doświadczenie w poruszaniu się po wirtualnym świecie, zwłaszcza w social media, choć jeszcze nie ze wszystkimi się zmierzyłam. Na pewno rozwinęłam się jako fotograf, chociaż "fotograf", to zbyt dużo powiedziane pod adresem mojej osoby. Rozwinęłam swoją pasję (o, to już brzmi lepiej), bo dla wielbicieli mojego "talentu", chciałam to robić lepiej i lepiej. Doceniacie to i bardzo Wam za to dziękuję.
Trafiłam na wiele fantastycznych blogów, dzięki którym poszerzam swoją wiedzę w tej dziedzinie, podglądam, podpatruję, uczę się i rozwijam.........
         Bezcennym jest to, że poznałam wielu ciekawych i cudownych ludzi Jedni pobyli tu przez chwilę, inni trwają przy mym boku niemalże od początku, a jeszcze inni pojawili się ostatnio i mam nadzieję, że pozostaną na dłużej, byśmy mogli się bliżej poznać :) Wszyscy jesteście dla mnie niezwykle wartościowi i ważni. Jest jeszcze jedna grupa, tak zwani obserwatorzy. To Ci, którzy czytają bloga, wiem o tym, ale z jakiś powodów nie ujawniają się. A szkoda....... Miło byłoby nawiązać dialog, dostać jakiś odzew, że tu byliście. Mam nadzieję, że wkrótce się odważycie i pozostawicie po sobie ślad w postaci komentarza, bo to właśnie z nich czerpię siłę i motywację do dalszego pisania :)
         Jedną z wielu osób, które poznałam poprzez mojego bloga, a najbliższą memu sercu, jest Edytka - dusza nie człowiek, niezwykle ciepła i empatyczna. Z sercem na dłoni. Połączyła nas, można powiedzieć, wspólna historia. Edytka, podobnie, jak ja, przeniosła się z rodziną z dużego miasta na wieś i podobnie jak ja zmaga się z tą sielską rzeczywistością, która czasami taka sielska nie jest. Wspiera mnie, doradza, podnosi na duchu.......  Dziękuję Ci, Kochana........ Ech, jedyny minus tej przyjażni, to taki, że dzielą nas seeeetki kilometrów. Taką bratnią duszę chciałabym mieć na wyciągnięcie dłoni.
            Poznałam również Asię - fascynatkę rękodzieła z wielkim poczuciem humoru i ciętą zabawną ripostą, dziewczynę z wieloma pasjami i o wielu talentach - dzierga, szydełkuje, szyje (i to jak!), piecze smakowitości. Czy coś pominęłam, Asiu? W Aniołach, które wyczarowuje, zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Jej dzieła możecie podziwiać na blogu Rękodzieło na co dzień. A swoją drogą, to od dawna zastanawiam się, sąd Ona bierze na to wszystko czas? Czy Jej doba ma więcej godzin? Ach, zapomniałam, to Czarownica Jedna jest przecież ;) Trzeba by połączyć siły i zorganizować jakiś Sabacik, na którym nie mogłoby zabraknąć innej cudownej dziewczyny Grażynki.
          Grażka jest istotą niesamowicie ciepłą, pełną humoru i dobrego smaku. Dosłownie! Gotuje i piecze, bo lubi. A ja lubię Jej kuchnię....... domową, pełną smaków i aromatów. Nie przebajerzoną, z Bóg wie jakich składników, które Bóg wie, gdzie kupić. U Niej jest, jak u babci (Grażynko, to nie ma nic wspólnego z Twoim wiekiem) - pierogi, kluski śląskie, leniwe, pieczenie, zupy, desery...... Ach...... Zgłodniałam....... Zawsze, dosłownie zawsze ślinię się na widok tych niezwykle apetycznych dań. Na Jej blogu Gotuję i piekę bo lubię możecie poślinić się razem ze mną.
         W tym zacnym gronie nie może zabraknąć również Adama (tak, tak, mężczyżni też czytają mojego bloga!) - poety, którego wiersze są tak, jak ich autor, pełne ciepła i wrażliwości, okraszone wspomnieniami i pięknymi zdjęciami. Jego kunszt możecie podziwiać na blogu Teksty do szuflady. Zajrzyjcie.........

         Tych i wielu innych wspaniałych ludzi, z różnych zakątków Polski, a nawet świata, których nie sposób tu wymienić, poznałam poprzez Google. Utworzenie tam konta to była konieczność przy zakładaniu bloga. - O rany! jeszcze jedna skrzynka, jeszcze jedno hasło do zapamiętania - marudziłam wtedy. Nie byłam zadowolona, ale dzisiaj nie żałuję. Przez ten rok nie raz otwierałam oczy ze zdumienia i szczęka mi opadała, jaki zasięg i siłę sprawczą ma ten portal. Pochwalę się Wam (a co, dzisiaj mi wolno!), do jakich krajów, poza Polską, udało mi się dotrzeć z blogiem: Stany Zjednoczone, Rosja, Niemcy, Wielka Brytania, Szwajcaria, Ukraina, Słowacja, Francja, Kanada, Kolumbia, Indie, Kenia, Islandia, Norwegia, Holandia, Japonia, Turcja, Tajlandia, Tanzania, Irlandia, Bangladesz, Tajwan, Jordania, Chile, Belgia, Finlandia i Szwecja. Niesamowite, prawda? Ja jestem tym szalenie mile zaskoczona. Serdecznie pozdrawiam całą społeczność Google i wszystkich mieszkańców tych krajów :)

Dziękuję Wam wszystkim i każdemu z osobna, za to, że jesteście ze mną. Dajecie mi swoją energię, siłę i wsparcie, zwłaszcza w trudnych chwilach. A tych, jak wiecie było ostatnio w nadmiarze w Domu pod Macierzankowym. Dzisiaj jednak świętujcie i radujcie się ze mną. Kto się przyłączy?

piątek, 27 listopada 2015

NA POWITANIE SŁOŃCA

               Od dziecka byłam niepoprawną romantyczką, wrażliwą na piękno przyrody i otaczającego świata. Przez całe życie zachwycam się pięknymi pejzażami, kłosem zboża powiewającym na wietrze, trawą skąpaną w porannej rosie, oszronionym listkiem czy kropelką wody zwisającą z listka. Wiecie o tym, widać to w moich zdjęciach. Jednak największy i nieustający zachwyt budzą we mnie wschody i zachody słońca. Jestem ich prawdziwą fanką. I o ile setki razy żegnałam dzień skąpana w promieniach zachodzącego słońca, o tyle nowy dzień o świcie, do momentu, kiedy nie zamieszkaliśmy w Domu pod Macierzankowym, witałam tylko raz. Jestem niestety nocnym markiem i mam trudności z rannym zwleczeniem się z łóżka, nawet jeśli poprzedniego dnia wcześniej położę się spać. Tutaj mam chyba po prostu większe możliwości, no i wielką motywację, Was, moi Mili. W mieście, jeśli nie mieszkasz w wieżowcu lub na peryferiach, to na zobaczenie wstającego słońca nie masz szans. Tutaj wystarczy, że wyjdę z Domu. Dzisiaj zapraszam Was na moje najpiękniejsze wschody pod Macierzankowym Wzgórzem...... 

 Moje powitania słońca....... 

















A już niebawem, Najmilsi moje pożegnania dnia.......

Pozdrawiam Was serdecznie :)