poniedziałek, 2 października 2017

POWRÓT

          Powroty nie są łatwe... Zwłaszcza po dosyć długiej przerwie...  Tak, długo mnie tu nie było. Ponad półtora roku... Nosiłam się z powrotem już od jakiegoś czasu, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Jak wytłumaczyć Wam swoją nieobecność na blogu? I czy w ogóle? Co stało się, że porzuciłam pisanie? Co sprawiło, że powróciłam? Co targało moją poranioną duszą? Co działo się w Domu pod Macierzankowym?


           Dzisiaj nie na wszystkie pytania Wam odpowiem, bo nie jest to dla mnie łatwe, ale postaram się wiele przemycić w następnych postach.    

        Jedno musicie wiedzieć na pewno, te półtora roku, to był dla mnie bardzo ciężki czas. Naznaczony trudnymi decyzjami, rozdarciem, stratą bardzo bliskiej osoby, tęsknotą, rozczarowaniem, ciężką pracą i łzami. Dużo dowiedziałam się o sobie, ale też o ludziach, których wydawało się, że znam dobrze, a którzy zawiedli i rozczarowali, nawet oszukali. Na własnej skórze doznałam upokorzeń i pomówień, doświadczyłam jak człowiek dla człowieka może być wilkiem. Nikomu tego nie życzę...

          Musicie wiedzieć też, że istnienie tego bloga wisiało na włosku. Bardzo długo biłam się z myślami, czy jest sens go prowadzić, pisać o swoim życiu, swoich rozterkach, marzeniach, skoro ludzie potrafią w tak perfidny sposób to wykorzystać. Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo wydarzenia, które mam na myśli, to już historia i rana powolutku się goi, ale bolało bardzo i długo nie mogłam się pozbierać. Doszłam jednak do wniosku, że jest to moje dziecko, a dzieci się nie porzuca. Stworzyłam go od początku, włożyłam w niego zbyt wiele serca i pracy, by ktoś nieuczciwy mi to zniszczył. Wtedy nie zaglądałam do niego miesiącami. Czekał sobie cichutko, zawieszony gdzieś w czeluściach cyberprzestrzeni. Aż do dzisiaj...

          Dlaczego zatem postanowiłam powrócić? Bo jak tak oglądam się wstecz, to dochodzę do wniosku, że w tym czasie wydarzyło się również wiele dobrych rzeczy. Takich, które pozwoliły mi nie zwariować, przywróciły wiarę w ludzi, a przede wszystkich pozwoliły zachować pogodę ducha, radość życia i wywołały uśmiech na twarzy. Pozwoliły mi pozbierać się i stanąć na nogi.
Poznałam wielu ciekawych, fantastycznych i pozytywnie zakręconych ludzi, z ich pasjami, marzeniami, planami i rozterkami. Pomagamy sobie i wspieramy się w tej naszej codzienności. Po cichutku liczę, że niektóre z tych znajomości przerodzą się w przyjaźnie. Takie prawdziwe... od serca...
Wiele rzeczy się nauczyłam (jeszcze). Poza takimi praktycznymi, jak robienie serów czy założenie ogrodu permakultury, to zrozumiałam, że warto zawsze z nadzieją patrzeć w przyszłość, nawet kiedy jest naprawdę źle i ciężko. Wiedziałam o tym od dawna, ale kiedy na człowieka spada tak wiele, zbyt wiele złego, to jakoś zapomina o tym. To, co się wydarzyło w moim życiu przez te półtora roku, owszem najpierw mnie powaliło na kolana, ale i dało siłę, by z nich powstać. Zatem jestem... silniejsza...

O tym, co w Domu pod Macierzankowym, o całym zwierzyńcu i remoncie postaram się pisać w kolejnych postach. Trochę się działo.

Nie wiem czy czekaliście na mnie, ale stęskniłam się za Wami okrutnie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.