niedziela, 23 sierpnia 2015

Rogata niespodzianka

- Mam dla Ciebie niespodziankę - radosnym głosem powiedział mój P. do słuchawki telefonu, kiedy w lipcu byłam w Łodzi.
- Jaka to niespodzianka? - zapytałam i zaraz pomyślałam, że jest Kochany, tak próbuje odwrócić moją uwagę od problemów, z którymi borykałam się tu na miejscu. Niestety nawet nie poczułam tej nutki adrenaliny, jaka zawsze przeszywa moje ciało na hasło "niespodzianka", nie miałam nastroju.
- Nie powiem Ci, bo wtedy już nie będzie niespodzianki - odpowiedział.
- Ale fajna ta niespodzianka? - ciągnęłam, żeby nie było mu przykro.
- Spodoba Ci się, tylko....... będziesz miała więcej pracy.......
No nie! Jeszcze więcej? Jakbym teraz się nudziła i leżała do góry brzuchem! - byłam zła.
- Teraz to już musisz mi powiedzieć! - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Mamy więcej kóz - odrzekł cicho.
Zapanowała krótka, niezręczna cisza......
- O ile więcej? - zapytałam w końcu.
- O siedem.
O nie! Nie! Nie! I jeszcze raz nie! - krzyczałam w środku.
- Ile?! - miałam jeszcze nadzieję, że się przejęzyczył.
Niestety, nie pomylił się. To była okazja, jak tłumaczył - ktoś niedaleko Glebisk chciał się po prostu pozbyć wszystkich swoich kóz, więc nie było się nad czym zastanawiać.
- To jak wrócę, to powiem Ci, czy niespodzianka mi się podoba! - odrzekłam.

W taki właśnie sposób nasze stadko rozrosło się do szesnastu sztuk (nim wróciłam pod Macierzankowe Wzgórze, jeden nowy koziołek znalazł nabywcę). Powinnam się chyba ucieszyć z niespodzianki, ale jakoś nie do śmiechu mi było. Więcej kóz oznacza więcej pracy, której i tak nam już nie brakuje. 
Wróciłam.... Chciałam być bojowo nastawiona, chciałam pokazać mojemu P., jak jestem wściekła, ale moja zmaltretowana pobytem w Łodzi dusza nie miała na to siły. Pogodziłam się więc z faktem i dzień po dniu poznawałam ich "rogate" dusze. Początkowo wszystkie, poza jedną, ale o tym za chwilę, były niesamowicie nieufne i płochliwe. Jednak dzień po dniu nabierały do nas zaufania i odwagi, by podejść samemu.

Pozwólcie zatem, że w końcu przedstawię Wam nowych mieszkańców 
Domu pod Macierzankowym Wzgórzem:

Ela ( Elka, Eluśka) - najstarsza z całej szóstki. Imię otrzymała na cześć Królowej Elżbiety, jako seniorka rodu. Autorem imienia jest moja córka. Uważałam ją za oazę spokoju, dopóki nie zobaczyłam jak potrafi zacięcie walczyć z Sonią i Melą. Nie chciałabym stanąć Jej na drodze, ale wobec ludzi jest niesamowicie łagodna. To jej koziołek został oddany.



Gisell (czyt. Żizell) - cudna jest po prostu, spokojna, stonowana i opanowana. Długo nie mogliśmy wybrać dla niej imienia, aż razu pewnego zauważyłam, że bardzo jest podobna do gazeli, Ta smukła sylwetka, to umaszczenie na pyszczku, no wypisz wymaluj piękna gazela. A żeby było oryginalnie, dodałam nutkę francuską - Żizell, z akcentem na - ll ;) A co! Trzymają się razem z Elą, nie odstępują się na krok. Nawet podczas dojenia muszą być w pobliżu siebie. Matka Polka trójki (!!!) osesków poniżej.



Szatan Serduszko (Szatan Mały, Czarny Diabełek Rogaty) - no spójrzcie tylko na te iskierki w oczach i zuchwałą gębusię, no Diabełek Rogaty jak się patrzy :) Czarna sierściucha błyszczy na nim w słońcu, jakby wysmarowany był jakimś mazidłem. Jak tylko ktoś się do niego zbliża, merda wesoło ogonkiem i cieszy się, wystawiając buziola do głaskania. A skąd Szatan Serduszko? - Skoro Diabeł, to czemu nie Szatan? - stwierdziła moja córka. - A jeśli już Szatan, to może Szatan Serduszko? To bohater Jej ulubionego anime - Dragon Ball. Zostało......



Kropka ( Kropcia, Kropeczka) - imię zawdzięcza czarnej kropeczce pod noskiem. Ona była najbardziej płochliwa z całego rodzeństwa. Nadal musi mieć ich w zasięgu wzroku, ale już sama podchodzi, kiedy ktoś się do niej zbliża.  Potrzebuje po prostu więcej czasu na zakolegowanie się.



Hela (Helcia, Helusia Milusia, Helutek) - Helu, wybacz, ale nie mogłam się oprzeć :)
Najmłodsza i najmniejsza z całej trójki, ale skradła moje serce od pierwszego spojrzenia......., pierwszego dotyku......., pierwszego przytulańca........ :) To najmilsze stworzenie na Ziemi. Lgnie do człowieka i spragniona jest pieszczot, drapania pod bródką i przy różkach, głaskania po mordce i brzuszku. I wtula się we mnie jak dziecko. Słodka jest! No po prostu do schrupania :) Helusię nauczyłam pewnej sztuczki - staję przed nią, klepiąc się po klacie wołam - Hop! - i już mam na sobie jej chude kozie nóżki, a mordką już się przytula. Może kiedyś uda mi się to uwiecznić aparatem, to udowodnię Wam, jakiego zdolnego mam Helutka :)  



Franek (Franuś) - ojciec tej cudownej trójki powyżej. Franuś (imię nadane przez mojego synka) budzi swym wyglądem olbrzymi respekt. Wielkie rogi, posępne spojrzenie, długa, piękna sierść i prezentuje się tak majestatycznie. W rzeczywistości jest spokojnym, potulnym staruszkiem, tu i ówdzie łysiejącym. Chociaż, jak na staruszka, jest bardzo silny. Ponieważ nie może przebywać w jednym pomieszczeniu z innym koziołkiem, dopóki nie zrobimy dla niego osobnej zagrody, na tymczasowe lokum dostał osobny budynek. Niestety, nocy pewnej wydostał się z niego, wyważając drzwi. Stary, ale jary, jak mówi przysłowie. 


Wiecie, co powiedziałam mojemu P. pewnego wieczoru podczas dojenia?  
- Wiesz, cieszę się, że je mamy. To była świetna niespodzianka. Dziękuję Skarbie.......

Każde w innym czasie, ale wszystkie skradły moje serce :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.