piątek, 20 lutego 2015

REMONT DOMU - POSTĘPY

Dzisiaj, moi Mili podsumowanie prac remontowych....
 Nie żebyśmy skończyli, o nie, nie!!!
Po prostu jesteśmy chyba na takim etapie, że mamy potrzebę 
spojrzeć bardziej globalnie na nasze dokonania. 
Remont Domu rozpoczęliśmy w sierpniu, czyli dokładnie pół roku temu. Od początku założenie było takie, że wszystko wykonujemy pracą własnych rąk, ze wsparciem chętnych członków rodziny, przyjaciół i znajomych oraz z całkowitym wykorzystaniem materiałów z odzysku z rozbiórek rozsypujących się budynków gospodarczych.

Tak Dom wyglądał w 2012 roku

Jego stan sprzed remontu - dom poniemiecki z 1930 roku; w połowie podpiwniczony z zalewanymi piwnicami; mury z cegły, z odchodzącą ścianą południową; dach - przeciekający pokryty bardzo starą dachówką ceramiczną; okna i drzwi drewniane; podłogi to stare deski i cement; media - brak, tylko elektryczność z kablami przytwierdzonymi do ścian i sufitów.

Prace rozpoczęliśmy od rozbiórki starej, rozsypującej się stodoły, 
czyli odzyskania starych desek, belek i dachówek.




Zdjęcie dachówek, które przydadzą się do remontu dachu Domu, trwało dwa upalne dni lata 
przy udziale siedmioosobowej.......... brygady.
Brygado - Izo, Pani Danusiu, Panie Staszku, Martusiu, Gienku - dziękujemy! :)


Natomiast dalszym jej demontażem mój P. zajmował się już w tak zwanym międzyczasie. Przy pomocy swojego kuzyna Łukaszem. Jakże mogłabym o Nim zapomnieć!
Ta część, która stawiła opór sile ciągnika naszego sąsiada Dominika, bardzo się przyda.
Będą się tu odbywały warsztaty dla grup dzieci z przedszkoli i szkół.
Po wyremontowaniu, rzecz jasna :)))
Widocznie tak miało być......


Jeśli chodzi o dom, to prace rozpoczęliśmy od podłączenia wody.
Przez kilka tygodni oczyszczaliśmy studnię, która nie była używana od paru lat.....



........ i  rozpruwaliśmy ściany i podłogi pod instalację wodno - kanalizacyjną.
Było to dosyć skomplikowane, bo dom jest dosyć duży, a łazienek będzie 6 
(dwie dla nas i 4 dla gości) oraz pralnia. 
W efekcie już w drugiej połowie sierpnia mieliśmy wodę w kuchni.
Cieszyliśmy się jak dzieci!!!! :))) 
Nadmienić jeszcze muszę, że fundamenty w domu są granitowe, więc przewiercić się przez nie, z jednego pomieszczenia do drugiego, było naprawdę nie lada sztuką. Trzech facetów zmagało się z jednym tylko przewiertem, przez kilka dni. Gienek, Bartek - dziękujemy :)






We wrześniu zajęliśmy się odprowadzeniem kanalizacji na zewnątrz. Kupiliśmy zbiornik na szambo, mój P. wymalował je jakąś czarną mazią. Smołą, chyba. Koparka kilka dobrych godzin kopała dół z odprowadzeniem do szamba ekologicznego.





 Tu właśnie, tuż za ogrodem będzie rosła wierzba ekologiczna.


Jesienią zajęliśmy się również wstępnymi pracami do zainstalowania pieca. 
Niestety, nie było możliwości wniesienia go do domu, jak ludzie, przez drzwi, potem fragmentem przedpokoju i schodami w dół do piwnicy, ponieważ owe schody są za wąskie. 
A piec waży kilkaset kilogramów.
Postanowiliśmy wykorzystać fakt, że ściana w piwnicy pod schodami wejściowymi się trochę zawaliła, więc po rozwaleniu jej do końca, stała się "drzwiami", przez które ów piec został wniesiony do środka przez pięciu rosłych mężczyzn. Panowie, dziękujemy!




Następnie dziurę trzeba było zamurować, bo zimno na dworze już się robiło......



I zarówno dół, jak i dziura budziły w naszych kózkach olbrzymie zainteresowanie, a zdarzało się nawet, że pod domem robiły sobie koziarnię  :)
Pamiętacie ostatni wpis o kozach? 
Pisałam tam o aromacie, jaki rozsiewa wokół siebie nasz Feluś, więc doznania nasze, 
bez obrazy dla kozła, były mało przyjemne :)  


Jak nadzór budowlany :)))



Jednak na zrobieniu "wejścia" i wniesienia pieca nie zakończyło się, ponieważ jest on dużo wyższy niż stropy w piwnicy, więc trzeba było je podwyższyć. Niestety w górę, z wiadomych względów się nie dało. "Podwyższyliśmy" go, zatem obniżając w dół :) jakieś 60 cm. Brzmi dziwnie, wiem.  
W każdym razie trzeba było wykopać w podłodze dziurę, 
aby odległość od podłogi do sufitu była na tyle odpowiednia, żeby piec stanął.
Praca z mojego punktu widzenia, jako kobiety, bardzo ciężka: kucie młotem udarowym, pakowanie gruzu w wiadra i wynoszenie ich na zewnątrz. I komfort pracy taki sobie - hałas przy wierceniu, pełno kurzu i zimno, jak to w piwnicy, a i pozycja w zgarbieniu mało przyjemna, 
bo piwnica w najwyższym punkcie ma ok 160 cm wysokości. 
Tylko ja, kurdupelek, staję tam swobodnie :)


Potem wylewka, która schła..... i schła...... i schła.......



A kiedy wyschła, piwnicę zalało.......
Okazało się, że spoiny miedzy kamieniami fundamentów są gliniane i na tyle słabe, że przepuszczały wodę.



Przy pomocy pompy odpompowaliśmy wodę i wzmocniliśmy ściany batonem.


Pieca tej zimy nie udało nam się uruchomić...... 
Z resztą przyłączenia do kaloryferów są na razie tylko w pokoju dzieci.


Jednak o postępach prac w poszczególnych pomieszczeniach już następnym razem.
Na początku chciałam wszystko zmieścić w jednym wpisie, lecz widzę, 
że uzbierało się trochę zdjęć i informacji, 
więc nie będę Was dłużej zamęczać......

Takie podsumowania są czasami potrzebne. 
Podbudowują i uświadamiają, że idziemy do przodu.
Małymi kroczkami......

Ale czy nam się gdzieś spieszy? :) 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.