Ten niedzielny poranek na długo pozostanie w naszej pamięci....... w naszych sercach...... Ile razy na nich spojrzymy, tyle razy przypomni nam się to zaskoczenie i to uczucie euforii, które towarzyszyło temu cudowi........
Po ustaleniach wszyscy ruszyliśmy do koziarni. Kozy zawsze są pierwsze na liście obowiązków, wiadomo, trzeba nakarmić, napoić i wydoić. A to dojenie było szczególnie dla nas ważne, bo pierwsze po zimie. Znowu będziemy mieć mleko! Wczoraj, w związku z tym, zrobiliśmy małe przeszeregowanie wśród koziego stada, bo uznaliśmy, ze temperatura na dworze jest już na tyle wysoka, że część kóz można przenieść z powrotem do dużej koziarni, a tym samym odstawić od cyca młode, które urodziły się jesienią, czyli Kubusia, Cesię i Olka. A te roszady wcale nie były łatwe, bo jak już Wam wcześniej pisałam, nie wszystkie kozy się lubią i niektóre nie mogą ze sobą przebywać w jednym boksie. A ta to nie lubi tej, a ta to ciężarna, więc powinna być sama, a ta to to, a ta to tamto, a tamta owamto. Kóz 12, a boksów 9. Ustalenia, która gdzie i z kim, trwały kilka dni. Stanęło na tym, że Mela, Pela, Lusia i Gisell wróciły do swoich boksów w dużej koziarni. W małej, zwanej przez nas Porodówką lub Żłobkiem, zostały kotne Hela, Kropka i Emilka, czekając na rozwiązanie oraz dzieciarnia. Dołączyły do nich Ela i Tośka, zwalniając tym samym nasz pokój kominkowy. Koziołki Felek, Bolek i Szatan Serduszko oraz Sonia przezimowały w budynku, w którym docelowo ma być pracownia pasieczna. Dlaczego Sonia z chłopakami? Bo jak koza co trzy dni ma ruję przez dwa dni i za każdym razem rozwala boks, żeby zaspokoić swe żądze, to stwierdziliśmy, że szkoda naszej pracy, więc zamieszkała z nimi. Baaardzo jest zadowolona, jeśli wiecie, co mam na myśli ;)
No dobrze, wróćmy jednak do tego niedzielnego poranka i naszego odkrycia. Otóż, kiedy weszliśmy do koziarni, aby wydoić Melę i Pelę, do naszych uszu dobiegło ciche meczenie koziego dziecka. Było to o tyle dziwne, że po wczorajszych roszadach, były tutaj tylko dorosłe kozy. W pierwszej chwili myślałam, ze się przesłyszałam, ale kiedy spojrzałam na mojego P., wiedziałam, że On również to usłyszał. Kiedy podeszliśmy bliżej do boksu Gisell, próbując zlokalizować meczenie, naszym oczom ukazał się maluszek. Nie mogłam w to uwierzyć! Weszłam do środka, a tuż za nią skrył się drugi. Aż podskoczyłam z radości. Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy. Szczególnie, że to nasze pierwsze kolorowe kózki urodzone u nas. Od razu dostały imiona - Tymek i Hania.
Szybka ocena sytuacji - łożysko urodzone, kózki stojące na własnych nóżkach, jeszcze wilgotne, ale już wylizane przez matkę - pozwoliła nam określić, że urodziły się jakieś dwie - trzy godziny temu, a więc między 7 a 8 rano. Mój szok przeplatał się z euforią. Ale jak? Z kim? Ale kiedy? Myśli kłębiły mi się w głowie. Wiecie, kiedy zdarza się coś takiego, ciąża z zaskoczenia, próbujesz dociec, jak do tego mogło dojść. To znaczy wiemy, jak dochodzi do zapłodnienia, ale kiedy i w jakich okolicznościach......? Jak mogło to ujść naszej uwadze? Po raz trzeci! I nasuwa się jeszcze jedno pytanie, kto jest sprawcą?
Z naszych obliczeń wynika, że stało się to we wrześniu, kiedy całe nasze stadko wypasało się na polu za Domem. Pole było jeszcze nie zaorane i odrastająca pszenica była dla nich wielkim przysmakiem. Ponieważ to pole graniczy z polem naszego sąsiada, na którym rósł już rzepak, nasze kozy palikowaliśmy, żeby nie szły w szkodę. Pamiętam, że któregoś razu Gisell urwała się i zastałam ją biegającą luzem, co bardzo mnie zdziwiło, bo to naprawdę bardzo spokojna koza. To musiało się zdarzyć wtedy. Pozostaje jeszcze kwestia ojcostwa. Przyjrzawszy się maluchom odetchnęliśmy z ulgą, bo ich wygląd wykluczył z kręgu podejrzanych Szatana Serduszko, który jest starszym synem Gisell. A takich krzyżówek unikamy. Maluchy mają kolor kawy z mlekiem z czarnymi nóżkami, a Hania ma po jednej białej plamce z każdego boku. To nam zawęża poszukiwania do Felka i Bolka, ale na tym trop się urywa, bo obaj są pięknymi białymi trykami. Chyba, że w przyszłości wyjdzie jakieś podobieństwo do któregoś z nich. Czas pokaże.......
Z moich planów na ten dzień oczywiście nic nie wyszło, bo resztę czasu spędziłam z Gisell i jej maluszkami. A wieczorem całą trójkę przenieśliśmy do małej koziarni, Porodówki, czy jak kto woli Żłobka. Te roszady pewnie nie będą miały końca.......
A te CUDA, małe dwa?
Zobaczcie sami......
Zawładnęły moim sercem.......
Bo czy można im się oprzeć?
Wy potrafilibyście?
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.