Witam wszystkich, tak jak my, podążających za swoimi marzeniami. Chyba nie ma człowieka, który nie miałby marzeń, choćby jednego maleńkiego, siedzącego gdzieś głęboko w sercu. Każdy z nas marzy i czeka na jego, czy ich spełnienie. Dzisiaj już wiem, że marzenia same się nie spełniają. Trzeba im trochę pomóc. Czasami nawet bardzo. Zdarza się, że ich realizacja nie jest taka prosta i łatwa, że wymaga czasu, wysiłku, nakładów finansowych, cierpliwości, poszerzenia wiedzy, mobilizacji, wyrzeczeń. Czasami życie rzuca takie kłody pod nogi, że trudno jest się podźwignąć i iść dalej. Ważna w takiej sytuacji jest determinacja i wiara, ale najważniejszy jest cel. I to ten dalekosiężny. Trzeba wiedzieć czego się chce i po co się to robi.
My w dążeniu do swojego celu natknęliśmy się chyba na wszystkie możliwe kłody i pewnie nie o jedną jeszcze się potkniemy, bo w realizacji naszego marzenia jesteśmy dopiero na początku drogi. Wiemy jednak dokąd zmierzamy i co chcemy osiągnąć, wiemy jak chcemy żyć. Dokonujemy istnej rewolucji w naszym życiu. Przenosimy się z miasta na wieś, z Łodzi do Glebisk, maleńkiej wsi na Warmii, nad jeziorem Taftowo.
Zacznijmy jednak od początku... Sam pomysł o zmianach pojawił się kilka lat temu, z potrzeby wyrwania się z błędnego koła, w jakim żyliśmy - praca, dom, dzieci, obowiązki. Brakowało nam czasu dla siebie, dla dzieci, na przyjemności. Zmęczeni zgiełkiem i gonitwą dużego miasta postanowiliśmy dokonać zmiany w naszej codzienności, zwolnić i zbliżyć się do natury. I wtedy pojawiła się myśl: A może by tak rzucić to wszystko i przenieść się na wieś? Podświadomie zawsze chcieliśmy połączyć rytmy własnego życia z rytmem przyrody. Tak bardzo tego pragnęliśmy, że stało się to naszym marzeniem.
Po wielu
poszukiwaniach pewnego lipcowego wieczoru, rozpoczynając następny etap
poszukiwań swego miejsca, trafiliśmy do Glebisk. Dzięki roztargnieniu
gospodarza, który nie zabrał kluczy do domu, zostaliśmy obejrzeć gospodarstwo
do następnego dnia. Rano
byliśmy już odurzeni czarem tego miejsca, w południe obezwładnieni nadzieją i
paniką wypełniającą umysł i ciało z powodu witalności naszej wyobraźni, pod
wieczór wycieńczeni emocjami, pozwoliliśmy
bezwolnie temu miejscu sięgnąć naszych serc. Tu odnaleźliśmy to, czego
brakowało nam w mieście: ciszę, spokój, piękne widoki, wszechogarniającą nas
przyrodę. U
stóp wzgórza z macierzanką zrozumieliśmy, że
to jest nasze miejsce na ziemi, że właśnie mamy okazję spełnić nasze największe
marzenie.
To było prawie dwa i pół roku temu. Teraz rozpoczęliśmy kolejny etap w dążeniu do celu - przywrócić temu miejscu jego dawną świetność i urok. Ale o tym już w następnym poście...
To jest nasze miejsce na Ziemi |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.